Doświadczenie pouczyło mię, że miejsc trudniejszych nie sforsuje się ze zwykłymi góralami, lubo chlubili się przedtem, że chodzili na polowania w drużynie księcia Hohenlohego i wyrażali się z lekceważeniem o polskich Tatrach. Żem ich z tego lekceważenia wyleczył gruntownie, to pewna, ale przekonałem się również, że muszę użyć pomocy kamieniarzy, obytych z turniami. Za łaskawe pośrednictwem prof. Świerża, zamówiłem w tym celu Jakóba Wawrytkę z Zakopanego, który, mimo postradania dwóch palców przez wybuch dynamitu, chętnie jeszcze podejmuje się prac kamieniarskich. Jakoż na umówiony wieczór (17.go sierpnia) stawiłem się w schronisku na hali Gąsienicowej, choć nie przyszło to łatwo, bo na Skupniowym Upłazie musiałem wytrzymać halny wicher, który partii Czechów za mną się posuwającej przewrócił konia wraz z chłopem.
W dniu następnym (l8-go sierpnia) mimo deszczu i mgły gęstej wybraliśmy się z Wawrytką i jego bratem w drogę, by obejrzeć miejsce robót i od razu zawrzeć umowę. Jako drogę wskazałem źleb olbrzymi, który szczyt Granatu Przedniego dzieli od ramienia, biegnącego ku Żółtej Turni. Zwolna tylko posuwaliśmy się w górę, bo głazy leżące na ruchomej piardze i słabo podparte, wymagały ostrożnego obchodzenia, aż przyszliśmy: do miejsca, gdzie źleb dzieli się na dwa ramiona Poszliśmy na prawo i dobrze zrobiliśmy, bo w lewem ramieniu jest próg wysoki, niebawem jednak (obszedłszy już ów próg) zawróciliśmy na lewo i doszliśmy wreszcie do przełęczy, którą nazywam Pańszczycką. W r. 1901, zbaczając nieco na prawo, zeszedłem z tej przełęczy całkiem wygodnie w dolinę Pańszczycy.
Tym razem wdrapaliśmy się na stromą ścianę ponad przełęczą od południa i stokiem pologim wyszliśmy na szczyt Granatu Przedniego. Ponieważ deszcz i mgła nie opuszczały nas dotąd, nie zatrzymywaliśmy się na szczycie, lecz zeszliśmy granią do przełęczy Granackiej, najniższej w tej części gór. Prowadzi przez nią źleb glębokiej w obydwie strony: ku Pańszczycy na północ i ku Buczynowej dolince na południe; w obydwu kierunkach jest on dostępny, chociaż niezbyt wygodny.
Obeszliśmy żleb ze strony zachodniej, by wypatrzeć miejsce, którędy możnaby zeń wyjść na polkę, wiodącą ku Orlej Baszcie. Godzinę z okładem siedzieliśmy bezczynnie, wyczekując, rychloli mgła się rozsunąć raczy, bo deszcz już ustał. Południowe słońce przyszło nam wreszcie w pomoc i rozprószyło opary. Zeszliśmy tedy do źlebu i posunęli się ku owej polce, omawiając krok w krok ułatwienia sztuczne, jakie tu należałoby uczynić. Ponieważ Wydzial T. T. nie okazał się skąpym, postanowiłem w tej partii umieścić nie najniezbędniejsze tylko środki pomocnicze, jak to miałem w planie pierwotnie, ale przeprowadzić tu robotę gruntownie i dokładnie, aby to miejsce dla nikogo nie było już niebezpiecznem. Wawrytko nie znal jeszcze tych zakątków i nie mógł się nachwalić ich dzikości. Dobiliśmy wreszcie targu, poczem Wawrytko został zaraz do roboty wraz z bratem, ja zaś wróciłem na Granat Przedni i z niego szukałem i znalazłem wreszcie zejście wprost ku Zmarzłemu Stawkowi. Wróciwszy na Galę Gąsienicową, zastałem tam towarzysza, p. Zbyszyckiego. Przyniósł mi nowy aparat Kodakowy,sprowadzony z Krakowa za uprzejmym pośrednictwem p. Władysława Bizańskiego. Postanowiłem tedy zatrzymać się dłużej i wytyczyć ścieżkę przez Granaty. Dokonaliśmy tego z łatwością w dwóch dniach następnych, mając górala do pomocy.
Zaczęliśmy od owego punktu przy grani, na który wyprowadzają zakosy urządzone dla zwiedzania Koziego Wierchu, a zakończyliśmy aż na przełęczy Granackiej, gdzie przyjrzeliśmy się robocie kamieniarskiej. Na szczytach: Granacie Zadnim, Srodkowym i Przednim zatknęliśmy drążki z napisami. Granaty przebywa się granią bez trudu, miejscami tylko obchodząc kopy niewdzięczne. Ciekawszymi są jedynie dwa przejścia Jedno, leży w przełęczy między Granatem Środkowym a Przednim; są tu małe pulki skaliste, jest i wąska szczelina w grani, niespodziewanie przed stopami się otwierająca, którą się łatwo
Drugim jest kominek, którym z Granatu Przedniego schodzi się na grań w stronę przełęczy Granackiej. W kominku tym, zwieszającym się nad stromymi uplazkami, zamierzam w r. 1904 dodać kilka klamer. W następnym tygodniu wybrałem się raz jeszcze w Granaty z p. Fr. Nowickim, by dojść do miejsca robót kamieniarskich i zbadać ich postęp i jakość. Dnia 26.go sierpnia w towarzystwie Wawrytki wyszliśmy na Granat Przedni również w mgle i w deszczu, ale tym razem obrałem drogę ponad źlebem głównym z prawej strony; droga ta, wolna od piargi, okazała się najdogodniejszą. Roboty były już bliskie wykończenia; tu i ówdzie kazaliśmy jeszcze dodać kilka klamer i haków.
Pragnąłem zaraz zgodzić Wawrytkę do robót około Orlej Baszty i w zachodziku, bo mógł je wykonać we wrześniu mimo mojej nieobecności. Mgła i deszcz nie opuszczały nas ani na chwilę, wytwarzając na dobitek zimno niezbyt przyjemne. Mimo to przeszliśmy Orlą Basztę i podeszliśmy pod zachodnik skalny poniżej Pościeli Jasińskiego, omawiając zaraz, gdzie i jakie ułatwienia sztuczne będą potrzebne. Zaufałem Wawrytce, bo widziałem, że z poleconych już robót wywiązał się sumiennie. Wreszcie postanowiliśmy zejść do doliny Pańszczycy. Nie chciałem schodzić źlebem wprost ku północy, którym (o ile mi się zdaje) wodzi gości p. Janusz Chmielowski, bo ma on być „. dolnej części niewygodny; postanowiłem obejść Orlą Basztę tuż pod ścianami i dobić się do żlebu Granackiego, który w dolnej części najmniejszych nie przedstawia przeszkód. Plan powiódł się wybornie, chociaż mgła utrudniała niemało poszukiwania. Jedynie schodzenie z szerokiej pułki pod Orlą Basztą na piargę przed żlebem Granackim rozsianą przedstawia niejakie trudności; obeszło się jednak bez liny. Dopiero przy Czerwonym Stawku deszcz przestał nas kropić i mgły się rozstąpiły, jakby na to, abym mógł Tatrom rzec ostatnie: Valete! w roku 1903 przed odjazdem do Tarnowa.
W ciągu września Wawrytko dokończył robót poza przełęczą Granacką, liną drucianą ubezpieczył przejście przez konika i wykonał ułatwienia w kominie przed Pościelą Jasińskiego. Jedynie w zachodziku nie zdołał robót wykończyć i tylko w górnej jego części osadził kilka metrów łańcucha; śnieg, bowiem spędził go z gór. Z ramienia Wydziału T. T. zdołał jeszcze roboty owe zbadać i przyjąć p. Janusz Chmielowski, przyczem się wyraził, że nie zna partii w całych Tatrach, gdzieżby tyle było udogodnień, jak w kawałku od źlebu Granackiego do Orlej Baszty. Gdzie w czerwcu przejście wydawało się mu niemożliwym, tam obecnie (zdaniem jego) każdy – i tonawet w nocy – bezpiecznie iść może! Sprawiły to roboty kamieniarskie, liczne klamry i haki, poręcze żelazne, silne IO-cio metrowe liny druciane i drabina żelazna 5-oio metrowa.